W ramach treningu w robieniu peruk dorwałam się w końcu do jednej z moich pierwszych i ulubionych lalek - AM 390. Ku mojej rozpaczy okazało się, że z porządniejszą peruką lalka wygląda dramatycznie - o ile we włosach syntetycznych średniej urody jej popękana twarz nie rzucała się tak w oczy, o tyle ładniejsza fryzura nie wchodzi w grę, bo wygląda dosłownie jak śmieć. Pomyślałam więc sobie, że już chyba nic jej nie zaszkodzi....
Zdobyłam się więc na odwagę i postanowiłam zaryzykować radykalną terapię....
1. Zdjęcie głowy z ciała.
Nie obyło się bez problemów. Całość okazała się montowana nie na gumki, a na sprężyny. Do tego nie oryginalne, ale zastąpione przez kogoś sprzętem, który mógłby utrzymać na holu ciężarówkę. Głowa za nic nie chciała na tyle się wyciągnąć, żeby pod haki włożyć cokolwiek, co utrzymałoby haki na zewnątrz (ołówek odpadał, bo naciąg zmiażdżyłby go w sekundę, raczej śrubokręt). W rezultacie lalka pojechała na tą skomplikowaną operację do mojej mamy, która dysponuje profesjonalnym sprzętem (a i tak się namęczyła). Wahałyśmy się jakiś czas, czy zostawić te sprężynowe mocowania. Doszłyśmy do wniosku, że po pierwsze - nie są i tak oryginalne, po drugie - są problematyczne. Ostatecznie sprężyny zastąpione zostały gumkami (najgrubszymi i to potrójnymi, bo przy mniejszej ilości nadal był za duży luz - ot, takie ciało dziwne).
|
Tylko na taką odległość głowa pozwalała odciągnąć się od ciała |
2. Wyjęcie oczu i gipsu.
Po namoczeniu głowy w ciepłej wodzie z mydłem i odczekaniu (od 15 minut do godziny, czasem dłużej) gips sam odpada. Oczy i tak nie były zamocowane w sposób umożliwiający mruganie, więc wyjęłam je z łatwością przed namoczeniem głowy.
Moja lalka miała w głowie coś przedziwnego - ktoś postarzał mocowanie oczu plasteliną przez potraktowanie środka głowy ogniem....
3. Gotowanie.
Głowa ląduje w garnku z ZIMNĄ wodą tak, żeby całość schowała się 3-4 cm pod powierzchnią. Tak wykwintne danie stawiamy na gazie, doprowadzamy do wrzenia i pozwalamy głowie pogotować się przez dłuższy czas. Jeśli przy okazji chcemy usunąć poksylinę proponuję dosyć długie gotowanie. Czynność tą czasem trzeba powtarzać kilka razy, bo po wystygnięciu klej i poksylina potrafi zastygnąć i ponownie stwardnieć.
4. Czyszczenie.
Wszelkie elementy rozklejamy.
Dodatkowo trzeba oczyścić absolutnie wszystkie krawędzie, które będziemy sklejać. I to BARDZO DOKŁADNIE. Ja robię to przy pomocy ostrego nożyka takiego z wysuwanym ostrzem (jak np. budowlane, nie mam pojęcia, jak one się fachowo nazywają). Należy przy tym uważać, żeby 1. nie zrobić kolejnych odprysków 2. nie wbić sobie ułamanego biskwitu w palec - biskwit jest bardzo bardzo ostry, a rany bolesne i paskudne. Biskwit, jak szło, potrafi też wbić się w skórę w postaci malutkiej drzazgi.
5. Suszenie.
Teoretycznie po wygotowaniu czy w ogóle namoczeniu biskwitowej głowy powinno się odczekać przynajmniej 24 godziny, żeby wszystko wyschło porządnie. Można też wspomóc się piekarnikiem, ale nie pamiętam, na jaką temperaturę i czas należy go nastawić (jeśli ktoś byłby zainteresowany, to mogę zerknąć do ściągi). Ze wstydem przyznaję się, że te zalecenia omijam szerokim łukiem i zaczynam sklejanie pierwszych kawałków po wytarciu elementów papierowym ręcznikiem i odczekaniu góra 30 minut.
6. Klejenie.
Co do klejenia to też są różne profesjonalne zalecenia, ale jak na razie większą część z nich pozwalam sobie ominąć...
Najważniejsze to chyba takie, żeby przy większej ilości elementów zaczynać od klejenia twarzy. Nie ma takiej możliwości, żeby mocno popękana głowa skleiła się równo - w każde pęknięcie wchodzi pewna ilość kleju i nawet minimalna warstwa spowoduje, że w którymś momencie kawałki biskwitu nie będą do siebie idealnie pasowały.
Klej - zdecydowane NIE dla wszystkich klejów typu "super glue" - głowa prędzej czy później rozpadnie się (raczej prędzej, niż później), a do tego zapaskudza wszystko dookoła. Ja używam 2-składnikowego kleju epoksydowego (2 tubki z płynną zawartością, którą trzeba wymieszać), całkiem przezroczystego, schnącego w ciągu 5 minut (ma to swoje plusy ale i minusy), przeznaczonego m.in. do klejenia ceramiki.
Teoretycznie powinno się smarować obie klejone krawędzie - nie zawsze się tego trzymam. Kleju nakładamy sporo - na tyle dużo, żeby po ściśnięciu sklejanych elementów spora część wyszła na wierzch i tak czekamy, aż klej wyschnie. Najlepiej do tego czasu cały czas dociskać oba fragmenty. Oczywiście wcześniej trzeba zrobić przymiarkę, czy wszystko idealnie do siebie pasuje, jakim kątem należy to połączyć itp itd. Po wyschnięciu kleju - nadmiar, który wyskoczył na powierzchnię - odcinamy ostrym nożykiem, żyletką lub skalpelem. Oczywiście robimy to trzymając ostrze praktycznie równolegle do powierzchni biskwitu, żeby jej nie porysować.
TADAM!
|
zostały małe ubytki na czole (wcześniej zaklejone dziwną masą), ale w większości schowają się pod peruką policzek też nie będzie już wyglądał jak nowy, ale jest ciut lepiej - - w rzeczywistości rzuca siew oczy dużo mniej, niż na zdjęciu |
|
pęknięcie pod okiem zostało, jakie było - nie było możliwości doczyszczenia go. |
|
o dziwo brwi też zmieniły kształt - okazało się, że ktoś je podmalowywał. do uzupełnienia pozostał odprysk na lewej brwi. |
Lalka teraz (ta peruka nie jest peruką docelową, taka tymczasowa zmiana image'u).
Głowa posklejana i na miejscu.
Jest jeszcze kolejny etap, który jak na razie pozostaje dla mnie czarną magią tj. szpachlowanie i kamuflowanie pęknięć. Jeśli kiedykolwiek odniosę chociażby mały sukcesik w tym temacie, to na pewno to opiszę ;)
Acha, jeśli głowa ma mrugające oczy, to tu jeszcze następuje moment, w którym należy wyjęte wcześniej z głowy gipsowe mocowania umieścić z powrotem na swoim miejscu - czasem widać, gdzie powinny być, czasem są tak idealnie dopasowane, że w innym miejscu nawet nie można ich zainstalować, czasem niestety trzeba się pomęczyć. Najpierw oczywiście wkładamy oczy i starając się, żeby nie zezowały, przykrywamy je owym gipsem.